Karpie z "siódemeczki"
30 lipca 2012, to data mojej kolejnej zasiadki na Łowisku w Rybowie. Fakt, iż jestem na urlopie przyczynił się do tego, że już rano moja "czerwona limuzyna" była gotowa do drogi.
Po tygodniu potężnych upałów, które przewinęły się przez Nasz kraj, jechałem pełen niepokoju. Jak zniosły to karpie? Jakie będzie ich zachowanie? Czy będą żerowały? - to niektóre pytania jakie z huraganową siłą przewijały się przez moją głowę. Miejscem mojej zasiadki było stanowisko nr 7, na którym miałem zagościć po raz pierwszy. Grafik Rezerwacji pokazywał, że każde stanowisko będzie zajęte. Jak się później okazało to na łowisku było oprócz mnie jeszcze dwóch kolegów.
Jak już wspomniałem obozowisko miało powstać na „ siódemce”
Kilka sprawnych ruchów i mój kilkudniowy dom był gotowy. Można było zabrać się do przygotowania zanęty i wywiezienia zestawów. Na pierwszy rzut poszły "śmierdziele". Dopalone dodatkowo dipem halibutowym. Na zanętę wybrałem mix ziaren, wymieszany z kulkami truskawki.
Patent z lornetką, który zawsze pomaga podczas wywózki łódka zanętową, dumnie stał w słońcu niczym strażnik pilnujący skarbca.
Po ciężkiej pracy, jaką jest wytypowanie, zanęcenie i wywiezienie zestawów można było usiąść i z pietyzmem delektować się cudownym napojem jakim jest ... kawa.
Pierwszy wieczór minął na rozmowach z nowopoznanym kolegą Wojtkiem, który jest stałym bywalcem łowiska i który to zdradził mi kilka ciekawych i cennych wskazówek, za co serdeczne dzięki. Noc minęła szybko, gdyż była ciepła i w całości przespana. Rano postanowiłem, iż pozostawię kulki jeszcze na cały dzień. Tak jak nocą tak i w dzień nie było żadnych brań. Ustalając taktykę na następną dobę postanowiłem przygotować pewien specyfik, który zawsze powodował, iż karpie zaczynały współpracę. Jako pierwszy wodę odczarował kolega Wojtek, holując piękną 9-tkę na stanowisku nr 8, była godzina 1 w nocy. Pomagając wywieźć nowe zestawy byłem świadkiem ciekawej, lecz miłej sytuacji. Sąsiad z ósemki ledwo wywiózł nowe zestawy, zdążył wrócić i ……………… branie na ten sam zestaw. Tym razem do podbieraka kolegi trafiła pięciokilogramowa zdobycz.
Coś drgnęło, coś zaczęło się dziać.
To co zdarzyło się potem można skomentować jako bajka. Ryby zaczęły współpracować także z zestawami w moich miejscówkach. Na pierwszy ogień poszedł dobrze ponad kilogramowy karaś, który połakomił się na 2 kulki 18 mm. Potem było już tylko lepiej. Do podbieraka trafiały „szóstka”, „piątka” i królowa tego balu - piękna siedemnastka, a dokładniej 17,40 kg.
Widząc efekty postanowiłem delikatnie donęcić swoje miejscówki. W środowy wieczór, kiedy pełen radości uznałem wyjazd za udany, los postanowił mnie jeszcze raz nagrodzić. Po zapadnięciu zmroku powietrze przeszył dźwięk moich Asconek. Krzywa ugięcia mojej wędki świadczyła o tym, że ktoś na drugim końcu nie jest już młodym osobnikiem i jest bardzo silny. Kilkudziesięciominutowy hol, okraszony pięknymi odjazdami spowodował, iż czułem się jak człowiek spełniony. Aparat w dłoń i proszę – ponad piętnaście kilo ( 15,2 kg) prezentu, który musi cieszyć każdego kto łowi karpie.
Postanowiłem, iż ta wędka ma już dziś wolne i nie będę jej wywoził (przecież zostały jeszcze 2 - pomyślałem). Pełen radości – choć bardzo zmęczony, poszedłem do namiotu. Była godzina godzina 2:30, a o 3:00 czyli już półgodziny później, w szybkim tempie odpinałem zamek namiotu, aby zaciąć kolejną rybę. Tym razem jednak to ona postanowiła się troszkę zabawić i popędziła w okolice stanowiska nr 4, dumnie parkując w trzcinach. Razem z Wojtkiem stwierdziliśmy – trzeba płynąć. Był to mój pierwszy w życiu hol ryby z łodzi w środku nocy. To właśnie podczas próby podebrania owego karpia doświadczyłem wielkiej siły tego stworzenia. Kilkakrotnie (gdy już prawie ryba była w podbieraku) z całym impetem wykonywała potężne, lecz piękne odjazdy w ciemną toń jeziora. Wszystko dobre co się dobrze kończy i ta ryba też trafiła do podbieraka. Po doholowaniu do brzegu, szybkie zdjęcie potwornie zmęczonego człowieka, ze swoją zdobyczą.
Pierwsze o czym pomyślałem to to , aby do rana już nie było tego tak naprawdę magicznego piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii, które u każdego karpiarza powoduje skok adrenaliny. Tak jak poprzednio i ta wędka dostała wolne. Została tylko jedna strażniczka. dzielnie pilnująca stanowiska nr 7.
Więcej brań już nie miałem. Zmęczony lecz bardzo szczęśliwy wróciłem do domu.
« poprzednia | następna » |
---|
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.